wtorek, 15 stycznia 2019

Zaburzenia odżywiania - moja historia

Zaburzenia odżywiania. Niestety przypadłość dość popularna w dzisiejszych czasach. Kiedyś słyszałam o nich tylko wyrywkowo i nie wiedziałam na ich temat zbyt wiele, dopóki nie trafiło i na mnie. Kto by się spodziewał, że coś tak zwyczajnego i naturalnego, jak jedzenie może tak namieszać w życiu?
Zacznę od początku, żeby nakreślić Wam jakoś moją sytuację i żebyście mieli szansę lepiej zrozumieć, co działo się w mojej głowie, a działo się bardzo wiele... Może wiecie, a może nie, że całe życie byłam dosyć pulchną dziewczynką. Z brakiem apetytu nie miałam problemu i ważyłam zdecydowanie za dużo. Zaznaczę też, że wyniosłam tą pulchność, na którą składało się niekoniecznie zdrowe odżywianie i nieuprawianie sportu, z domu. W wieku 14 lat postanowiłam coś z tym zrobić.  Nie odchudzałam się jakoś na siłę, nie głodziłam się, nie wymiotowałam - nic z tych rzeczy. Zwyczajnie zaczęłam się rozsądniej, zdrowiej odżywiać, unikałam słodyczy (miałam trochę obsesję na tym punkcie) i ćwiczyłam kilka razy w tygodniu (głównie treningi Mel B na YouTubie), potem polubiłam też bieganie. Było naprawdę fajnie, bo udało mi się schudnąć ok 25 kg - przez niecały rok. Kiedy ważyłam 54 kg przy wzroście 164 cm miałam super BMI, dobrą kondycję i ciało, z którego byłam zadowolona. Byłam wtedy zdrową, szczupłą, nastolatką, której pasją jest czytanie książek, a oceny też miałam nie do zarzucenia.

Kiedy zaczęło się jednak coś psuć? Naprawdę trudno określić, ale podejrzewam, że wtedy, gdy wszyscy wokół zaczęli zauważać, że się zmieniłam. Wypytywali, jak udało mi się tak ładnie schudnąć, czy ja w ogóle coś jem, podziwiali moje zdrowe posiłki. Nie lubiłam być tak w centrum uwagi i bardzo bardzo mnie to zawstydzało. Pojawił się też pewien problem, przez który moja rodzina zaczęła nieprzychylnym okiem patrzeć na mój styl życia - straciłam okres. To nic dziwnego. Moje ciało po prostu było zaskoczone tym, że ubyło mu tak wiele kilogramów. Zaczęło się wożenie mnie do lekarzy i zmuszanie do przytycia. Ginekolodzy tłumaczyli mi, że muszę przybrać na wadze, bo estrogeny niezbędne do menstruacji wytwarzają się w tkance tłuszczowej na brzuchu, której nie miałam za dużo. Ale ja nie chciałam przytyć! Przynajmniej na początku nie chciałam, ale po nacisku z każdej strony, wypytywaniu co, ile, kiedy jadłam stwierdziłam, że faktycznie mogłabym trochę przybrać na wadze, żeby się wszyscy ode mnie odczepili. Nie było to jednak takie proste.

Jedzenie stało się moją najgorszą zmorą. Naprawdę. Potrafiłam jednego dnia rzucić się na kuchnię i zjeść wszystkie możliwe słodycze lub cokolwiek, co znalazłam, a następnego żałować i zastanawiać się czy inni ludzie też tak robią czy tylko ja jestem jakaś nienormalna. Nie potrafiłam się cieszyć żadnymi posiłkami (zwłaszcza, gdy wiedziałam, że tak łatwo tracę kontrolę i się obżeram), a wręcz chciałam, żeby jedzenie zniknęło i żebyśmy nie potrzebowali jeść. A nade wszystko potrzebowałam, żeby rodzice i lekarze wreszcie się ode mnie odczepili. Cały czas myślałam, że coś robię nie tak, że wszystkich zawodzę. Bardzo mocno pragnęłam, żeby moje problemy zniknęły... Chciałam też wreszcie polubić siebie, zaakceptować swój wygląd i skupić swoją uwagę na czymś innym, rozwijać się w jakiś sposób, ale nie wychodziło mi, bo utknęłam w tym okropnym błędnym kole zadręczania się.

Moja droga była naprawdę stroma i wyboista i to wszystko działo się na przestrzeni ponad dwóch lat, więc trudno to tak streścić i w zrozumiały sposób opisać. Musicie jednak wiedzieć, że było mi bardzo ciężko. Wpadłam też w olbrzymie kompleksy - strasznie nie lubiłam w sobie tego, że mam bardzo mały biust. Na każdym kroku porównywałam się z innymi, czułam się gorsza, bezwartościowa i w końcu doszło do tego, że nie widziałam żadnego sensu w życiu. Kto by się spodziewał, że niechęć do własnego ciała może mieć takie skutki? Uważałam, że jestem beznadziejna i nie zasługuję na szczęście... Każdego dnia szukałam chociaż małej rzeczy, dla której warto żyć, żeby się nie załamać - wyobrażacie sobie? Byłam bardzo bardzo toksyczna dla samej siebie, bałam się życia i bycia ocenioną przez innych - a oceniałam źle jedynie sama siebie, bo znajomi mnie lubili i doceniali. 

Tak, wiem, trzy razy ta sama bluzka xD
Chodziłam w niej dosyć często,
bo bardzo ją lubiłam i uważałam, że mi pasuje xD <3
Teraz dużo się zmieniło. Zaczęło się dla mnie liczyć dużo więcej rzeczy niż sam wygląd. Zrozumiałam, że za bardzo zwracałam na niego uwagę i było to chore. Bardzo. Dużo bardziej cieszę się aktualnie z życia, doceniam moich przyjaciół, uśmiecham się i nie boję się być sobą. To naprawdę wielki sukces. Nie kończy się jednak tutaj moja historia, jeszcze nie doczekałam się szczęśliwego zakończenia, choć jak mówię, jest znacznie lepiej. Zaburzenia odżywiania bowiem niestety mnie nie opuściły, a tak właściwie dopiero się rozkręciły. Od ponad pół roku zmagam się z kompulsywnym objadaniem i te 20 kg, które schudłam wróciły... Chodzę do psychologa i staram się walczyć, lecz chyba brakuje mi po prostu silnej woli. Polubiłam pochłanianie bardzo dużych ilości jedzenia i nie liczyłam się z konsekwencjami... Zaczyna się jednak nowy rok i to zabrzmi głupio, ale dało mi to do myślenia, że nie chcę tak dalej! Będę walczyć, bronić się nogami i rękami. Wierzę, że dam radę z tego wyjść. Chociażby małymi kroczkami. Teraz moim celem jest ustabilizowanie wagi, żeby nie było mnie ani za dużo, ani za mało i wymodelowanie sylwetki. Wiem, że to nie będzie proste i potrzebne będzie dużo pracy, ale wierzę, że jak się do tego przyłożę, to dam radę - trzymajcie kciuki, bo to już nie chodzi o samą wagę, a o generalny stan mojego zdrowia - to, co robiłam ze sobą przez tak długi czas zdecydowanie nie przyniosło żadnych pozytywnych skutków, jedynie sobie bardzo mocno szkodziłam. (przytycie przyniosło jeden ogromny plus - wrócił mi okres i rodzice oraz lekarze odetchnęli i wreszcie ze mnie zeszli :) nie przewidzieli jednak, że przytyję tak dużo i tak szybko...)

Wiem, że dużo młodych osób ma problem z zaakceptowaniem siebie i swojego ciała. Jeśli dotyka to Was, naprawdę bardzo mi przykro, bo doskonale rozumiem, jakie piekło przeżywacie. To samo tyczy się osób z zaburzeniami odżywiania i depresją - to wszystko tak naprawdę się zazębia. Apeluję, żebyście chociaż spróbowali poszukać pomocy. Nie tkwijcie w tym sami, zwierzcie się komuś, komu ufacie: mamie, tacie, babci, przyjaciółce lub pójdźcie do psychologa. Naprawdę nie ma się czego wstydzić - każdy potrzebuje wsparcia, to bardzo ważne. Nie marnujcie sobie życia nienawiścią do siebie. To naprawdę niczemu nie służy :( 

Jestem ciekawa, ilu z Was w ogóle wie o problemie zaburzeń odżywiania. Może znacie kogoś, kto się z nimi zmagał lub sami na nie chorowaliście? Z nimi jest jeszcze taki problem, że niestety ciężko się z nich uwolnić tak na stałe, bo mogą zostać gdzieś w zakamarku pamięci, niczym niechciany cień :/ Ale nie mówię, że nie da się stanąć na nogi, bo się da! Nie życzę nikomu tego, czego przeszłam, mimo że moja historia nie brzmi tak ekstremalnie, bo nie miałam anoreksji czy bulimii (nie głodziłam się ani nie wymiotowałam, a moja najniższa waga to 48kg, co ani trochę nie umywa się do anorektyczek, które schodzą do 30kilku) - dla mnie mimo to była ekstremalna i superciężka. Najcięższa chyba dlatego, że zdecydowanie brakowało mi wsparcia rodziny, która nie pomagała, wypominaniem mi mojej szczupłości na każdym kroku, zabierając cegiełka po cegiełce pewność siebie...

Ten post nie wygląda do końca tak, jak bym chciała, ale chyba nie jestem w stanie zrobić tego inaczej. Jest on dla mnie bardzo ważny; jest to temat rzeka, więc wybaczcie za obszerność. Cieszę się, że wreszcie podzieliłam się tym z Wami - już mniej więcej wiecie, co się ze mną działo, gdy nie blogowałam.

*wiem, że piszę o tym, jak było (i jest) mi ciężko, a do zdjęć się uśmiecham - trzeba jakoś wyglądać xD :P Chociaż widać na nich mimo to, że rzadko ten uśmiech sięga oczu :( Zdjęcia są z różnych okresów mojego życia - od 2016 do 2018 roku i trochę je tutaj zmiksowałam. Aktualnego nie ma, ale możecie sobie wyobrazić, że jestem większa xD :/

Piszcie w komentarzach, jeśli w jakikolwiek sposób identyfikujecie się z tym, co opisałam lub znacie kogoś, kto miał podobny problem - utwórzmy taką naszą grupę wsparcia :D 
//Iza


Ps. Wrzuciłam na YouTube filmik, nad którym dosyć długo pracowałam, więc byłoby mi super miło, gdybyście go obejrzeli i dali znać czy mogę nagrywać takie ujęcia z muzyką co miesiąc?^^



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz = ogromny uśmiech na mojej twarzy